image1 image2 image3

Rzeczny król

Kolejny dzień za oknem było pochmurno. Nie myślał o jutrzejszym dniu i o pogodzie bo ta nigdy nie była dla niego przeszkoda w łowieniu. Nie ważne czy lało czy świeciło słońce. Jak miał iść na ryby to szedł. Nawet żona i jej zrzędzenie nie było przeszkodą a wręcz jakby zachętą do ucieczki z domu. Tak jak zawsze wieczorem przygotował sprzęt a było tego niewiele bo przez lata spełniania swojego hobby nauczył się minimalizować zawartość w pudełkach z przynętami noszonymi w plecaku nad rzeką w czasie łowienia. Zresztą i wiek już dawał o sobie znać bólami w kręgosłupie jakie wywoływały pokonane kilometry wzdłuż brzegu. Tym razem jednak miało być inaczej. Pierwszy raz odkąd łowił a było tego z pół wieku postanowił nie latać od miejscówki do miejscówko wykonując tylko po parę rzutów a chciał stanąć w każdym ciekawszym miejscu i dokładnie je obłowić chociażby miało to trwać i z godzinę.

Wstał jeszcze przed pierwszym blaskiem promieni słonecznych. Nie był mu potrzebny żaden zegar miał to we krwi tak jak jego już nie żyjący dziadek od którego nauczył się wędkarskiego rzemiosła. Ojciec wolał przesiadywać z kolegami u żyda Joszki w knajpie i trwonić pieniądze. Nigdy nie mieli wspólnego języka. Czuł się troszkę jak pół sierota mający tylko matkę. 

Po cichutku wyszedł z chałupy która już się zaczynała chylić ze starości. Nie było sensu jej naprawiać bo wszystko się waliło. Nie dbał o to bo wiedział że jeszcze te kilka lat jego życia postoi a dziedziczyć nie miał chęci nikt bo jedyny syn wyjechał do dużego miasta i tam został. Zaglądał czasami do starych rodziców i wtedy wybierali się razem na ryby bo o dziwo również bardzo lubił wędkować. Przywoził z dalekich stron różne takie dziwactwa a to niby takie gumowe a jakby z galarety a to twarde i podobne do żywych ryb. Czasem nawet udawało mu się na to coś złowić. Ale raczej rzadko. Nie ma to jak klepuchy. Robił je sam odkąd pamięta a nauczył go dziadek. Jak był młody to podkradał babce i matce srebrne łyżki które zaraz po wojnie znalazły we dworze. Nieraz mu się oberwało po grzbiecie ale przyniesiona duża ryba do domu łagodziła żal matki po stracie zastawy. Jedyną rzeczą jaką udało mu się zaakceptować i to całkiem bez oporów był taki dziwny kołowrotek zwany jakoś tak mul..... coś tam ot taka dziwna i nowoczesna katuszka jakich używał prawie przez całe życie. To coś miało hamulec i o tyle było lepsze, że jak się już człowiek nauczył to szło bardzo celnie z tego rzucać. No i ten kij co to przelotki miał do góry przyklejone. Tego jeszcze nie grali jak mu kiedyś powiedział kolega ze wsi kiedy zobaczył te wynalazki pierwszy raz.

Nie gniewał się na Staśka bo sam się troszkę z tego wynalazku naśmiewał. Renta mała, do miasta daleko więc musiał korzystać z tego co syn przywoził. Zresztą teraz po kilku latach nie zrezygnował by z tego sprzętu. Zżył się z nim i niejednokrotnie złowił piękne ryby przy jego pomocy co Staśkowi rzadko się udawało na jego witki.

Rzeczny król 1

Przeszedł już ze dwa kilometry i był prawie nad brzegiem swojej ulubionej rzeki. Kiedyś kilkanaście lat temu łowił tylko w jeziorze. W rzece nie umiał. Lubił usiąść i zarzucić gruntówki. Spoglądał wtedy spod półprzymkniętych oczu na jezioro i obserwował krzątaninę wodnych żyjątek.
Ale po latach znudziło go to chociaż dopiero kiedy syn go zabrał nad rzekę i wspólnie krok w krok przemierzali brzeg ze spinningami w rękach zauroczył się rzecznym wędkowaniem. Spodobały mu się te podchody na wypłyceniach za majowym szczupakiem, albo skradanie się do boleni buszujących tuż za przelewem. Minął duże starorzecze. Między wędkarzami chodziła plotka o zamieszkującym je dużym sumie. Od dwóch lat chodziły opowieści o porwanych żyłkach i połamanych wędkach przez jego królewską mość rzecznego króla suma. Podążył dalej jeszcze kilkadziesiąt kroków i był w miejscu gdzie wpadała mała rzeczka jak by w ramiona tej większej.
Dzisiaj przyszedł połowić pstrągi, jak dla niego najpiękniejsze rybki. Zestaw miał już złożony wystarczyło odpiąć z małego uszka blaszkę i płynnym ruchem posłać ja do rzeczki jakże innej od tej do której wpadała.

Rzeczny król 2

Wąska miejscami z kamienistym dnem i rwącym nurtem a kawałek dalej wręcz ospała i leniwie tocząca swoje wody. Pierwsze rzuty wyszły nieporadnie i pokazała się mała broda na szpulce. Szybko rozplątał i wykonał kolejne rzuty tym razem bez problemów blaszka latała tam gdzie chciał.

Rzeczny król 3

Bawiła go możliwość precyzyjnego podawania przynęty swoim sprzętem i ta łatwość operowania nie za długim kijem jednorącz. Czasami wręcz wyszukiwał sobie przeszkód jak nisko zwisające gałązki czy wystające z nurtu grube gałęzie aby je zręcznie wymijać przynęt w czasie rzutu. Czasami się to nie udało i trzeba było w domu zrobić następna klepuchę w miejsce urwanej na zawadzie. Lubił robić swoje blaszki i łowić na nie a często z sukcesami tak jak i teraz dwa rzuty i dwukrotnie do blaszki wyskoczyła ryba spod zatopionego pnia. Nie zerowały dzisiaj raczej odprowadzały blaszkę z ciekawości. Pod nogami już tylko nieznacznie chrzęścił szron pozostały po nocnym przymrozku. Zima była łagodna i w styczniu wciąż nie było śniegu. Doszedł do sporego zakrętu z głębokim dołkiem pod skarpą z której chyliło się do wody podmyte drzewo. To było miejsce gdzie postanowił porzucać troszkę dłużej. Posyłał z lubością obrotówkę pod zwalone drzewo obławiając każdy metr wody. Po kilku rzutach wciąż nic nie wskazywało na obecność ryby w tym miejscu ale on wiedział, że tam jest. Nie raz i nie dwa rzucał po kilkanaście razy i dopiero po zmianie przynęty okazywało się, co rybie smakuje. Teraz też postanowił zmienić przynętę na inną. Nie miał ich dzisiaj ze sobą zbyt wiele więc i nie było problemu zdecydować się. Wybrał blaszkę zrobioną z masy perłowej. Była lekka i nieregularnie wykrępowana.

Rzeczny król 4

Wyciął ja z dużego guzika który dostał od zony z jej starego płaszcza. Sporo miał takich nietypowych przynęt. W kolejnym rzucie chyba już szóstym poczuł potężne uderzenie. Nogi lekko się ugięły z wrażenie bo jeszcze takiego brania w tej rzeczce nie miał. Ryba musiała być dosyć duża bo z łatwością zaczęła spływać z nurtem w dół rzeki. Miał mocny zestaw więc zbytnio nie obawiał się, że może nie dać rady ale to go zaskoczyło. Dokręcił lekko hamulec ale to jakby tylko bardziej znarowiło rybę i po chwili kolejne zaskoczenie bo ta ruszyła pod prąd rzeki. Szybko zwijał luźną linkę i już prawie widział płetwę i grzbiet ryby w płytkiej wodzie zaklął bo zapomniał wziąć okularów na dzisiejsze łowy. Ryba jednak szybko zawróciła i znów odpłynęła w dół wybierając linkę z multiplikatora ale znacznie mniej niż poprzednio. Nieświadomie wszedł do wody , która mu się wlała do krótkich butów. Nawet nie poczuł zaaferowany holem ryby, która właśnie kolejny raz ruszyła w górę rzeczki tym razem jednak spokojniej.

Rzeczny król 5

Znów nic więcej nie zobaczył oprócz płetwy wystającej ponad lustro wody bo ryba znów zawróciła ale tym razem nie spłynęła w dół tylko w dołek pod skarpą przy zwalonym drzewie w miejsce gdzie uderzyła w perłówkę. Przymurowała do dna i nie był w stanie nic z nią na razie zrobić. Naprężył linkę i czekał. Ryba musiała wytrzymywać napór wody i uciąg linki co ją na pewno męczyło. Minęło kilka minut i wreszcie mógł już pomalutku centymetr po centymetrze podciągać do siebie. Ryba była już bardzo blisko i zmęczona walką prawie wyłożyła się na bok tuż pod nogami wędkarza. Widział ją w całej okazałości i zrobiło mu się ciepło z wrażenia. Spełniło się jego marzenie bo właśnie to wrócił król rzeki w swoje dawno opuszczone rewiry. Właśnie złowił dużego łososia rybę o której marzył od małego. Nie miał ani aparatu ani coraz modniejszych telefonów z antenką co to mogą robić zdjęcia. Trudno syn będzie musiał mu uwierzyć na słowo bo właśnie zdecydował, ze ryba zostanie uwolniona lekko poluzował linkę i wyjął grot kotwiczki z kącika rybiego pyska. 
Łosoś jeszcze chwilkę odpoczywał zmęczony walką z wędkarzem po czym pomaleńku odpłynął w nurt rzeczki gdzie mocno strzelił ogonem ochlapując łowcę a było to chyba podziękowanie za tak szlachetny czyn jak darowanie życia.

Pozdrawiam

@Zamki