Spinnerbait

Kategoria: Artykuły
Opublikowano: środa, 15, październik 2014 10:52
mallard

Spinnerbait!

Często wracam pamięcią do jednego letniego wieczoru spędzonego na wędkowaniu z lodzi wraz z kolega. Była to połowa sierpnia, małe rynnowe jezioro o dużej przejrzystości wody. Dno opadało gwałtownie już po paru metrach od brzegu. Roślinność przybrzeżna - głównie tatarak i trzcina, czasem grążele i strzałka wodna - zajmowała jedynie wąski pas tuż przy brzegu.

 

 

 

 

Dalej pod powierzchnia wody, na gwałtownie opadającym stoku dna co jakiś czas kępy rdestnic tworzące sięgające ku powierzchni kilku metrowej wysokości podwodne pionowe ściany. Często widoczne były na dnie również rożnej wielkości głazy narzutowe i pojedyncze pnie przewróconych do wody przybrzeżnych olch. Był to początek mojej bezkrytycznej fascynacji przynętami gumowymi, stąd w pudełku dominowały różnokolorowe grub’y, shad’y, worm’y i swimbait’y. Na tradycyjne blachy i wirówki, które do niedawna stanowiły trzon ekwipunku – patrzyłem wówczas jak zięć na teściową…
Pełen niewzruszonej wiary w te ostatnie cuda techniki, niezmordowanie próbowałem zachęcić szczupaki do współpracy. Niestety zapał mój gasł zauważalnie wraz z upływem czasu i w konfrontacji z efektami łowiącego kolegi. A ten wierny starym przyzwyczajeniom i gustom miejscowych, towarzyszył mi tylko z jednym kijem, na którego przeciwnym końcu wisiała naznaczona niejednym zębem i to nie tylko czasu - stara aglia long #2. Podsumowanie wędkarskiego wieczoru wypadałoby określić jako druzgocącą klęskę dla mnie i owych nowych przynęt. Jeden, co prawda przyzwoity okoń w konfrontacji z dwucyfrowa liczbą złowionych na wirówkę szczupaków… Wielokrotnie zadawałem sobie później pytanie, co było powodem takiego wyniku, co decydowało o takiej przewadze skuteczności zwykłej wirówki? Potem przyszły kolejne fascynacje sprzętowe. Efektem czego wirówka dalej schodziła na dalszy, jeszcze bardziej odległy plan w morzu coraz to nowych przynęt. A gwoździem do trumny stała się plecionka. Stało się to, gdy po wielu latach wędkarskiego niebytu wyciągnąłem wreszcie z pudelka starą aglie long z zamiarem skuszenia polujących na ukleje z powierzchni wody okoni. Zamiar w istocie zaprocentował obfitym połowem pięknych garbusów, ale na szpuli multika dało się również zaobserwować pewne niepokojące zmiany. Wirówka skręca plecionkę - odkrycie iście na miarę nobla… A było to w czasie, gdy już na wszystkich moich multikach zagościły niestety plecionki. Decyzja mogła być wiec tylko jedna, wszystkie wirówki trafiły do szafy.



Kilka lat później wiosną, w czasie szczupakowego wielkiego żarcia na płyciznach i efektownych brań z powierzchni na topwater’y, zaczęło mi czegoś brakować. Nie bylem jeszcze wówczas całkiem pewien jakiego elementu układanki mi brakuje. Brania co roku były świetne, rozmiar i ilość ryb również nie pozostawiały wiele do życzenia, wiec co? Po przemyśleniach doszedłem do wniosku, że brakującym elementem układanki jest szybkość prowadzenia przynęty w tak płytkiej i pełnej wynurzającej się roślinności wodzie. Twarde jerkbait’y były świetne do czasu gdy z dna podniosło się więcej liści i łodyg, to samo z pracującymi na powierzchni popper’ami propbait’ami i spook’ami. Miękkie jerkbait’y pracowały skutecznie a i owszem, nawet gdy na płyciznach zrobiło się naprawdę gęsto a po powierzchni wody były w stanie poruszać się już jedynie frog’i. Tylko że każda z tych przynęt wymagała cierpliwej i uważnej pracy. I żadnej z nich nie można było prowadzić szybciej. A ja chciałem właśnie szybciej . Chciałem więcej rzutów i więcej brań w tym krótkim wiosennym czasie szczupaczych żniw. To właśnie ta niecierpliwość stała się motorem do poszukiwań. Z pamięci przywołałem obraz z przed lat, kolegi wędkarza precyzyjnie prowadzącego wirówkę wzdłuż podwodnej ściany rdestnic i uderzających w nią raz po raz szczupaków. Kolejne szybkie po sobie następujące rzuty. Przynęta dokładnie lokowana w wybranych miejscach i poprzez zmianę pozycji kija prowadzona jak po sznurku obok zaczepów. Zaraz, zaraz podpowiadała pamięć, przecież też kiedyś łowiłem tak samo. Odpowiadała mi motoryka i prędkość z jaką można było obławiać coraz to nowe miejsca. Lubiłem to wyzwanie jakie stawiały precyzyjne rzuty tuż przed przeszkodę w postaci liści grążela czy rdestnicy. Pod sam nos czającego się tam drapieżnika.


A gdyby tak powrócić w jakiś sposób do wirówki? No ale jak ? Nie dość ze ma trzy groty i na pewno ugrzęźnie w późnowiosennym zielsku to jeszcze skręca plecionkę, a przecież od wielu już lat w stronę żyłek jakie by one nie były nawet nie spoglądam . I tak zrodziło się pytanie w jaki sposób można by na powrót odzyskać te zalety wirówki jakimi są właśnie prędkość z jaka można nią obławiać łowisko i instynktowne reagowanie drapieżników na intensywny bodziec, który wytwarza. I jeszcze bezsprzecznie jej kompatybilność z moja motoryką, wręcz uzależnieniem od ciągłego rzucania podczas pobytu nad woda ( stan chorobowy zapewne znany części czytelników…) A i owszem, też kiedyś przechodziłem fazę zanęcania i wpatrywania się w spławiki, potem były szczytówki które drgały i inne takie tam cudeńka. Jednak coraz częściej uciekałem gdzieś w bok by w pogoni za kropkowanym trofeum brodzić w jakiejś zakrzaczonej, zapomnianej przez boga i ludzi rzeczce, tylko po to by móc zaspokoić pogłębiający się stale głód rzucania do celu. Nawet wówczas nad klasyczny kołowrotek spinningowy przedkładałem kilkunastoletniego abumatica 506, bo w nim do rzucania potrzebny był mi tylko palec wskazujący. Choroba przeszła w stadium nieuleczalne z chwilą gdy pierwszy raz rzuciłem kijem z multikiem…)
Odpowiedź znalazłem za oceanem.



Już pierwszy spinnerbait, którego tam kupiłem, pokazał ze jest owym brakującym elementem w mojej układance. Kolejnej wiosny dowiódł, że skutecznością na płyciznach przewyższa wszystko, czym dotychczas łowiłem. Wspólne łowienie z innymi wędkarzami i możliwość porównania z innymi technikami oraz przynętami, przechyliła szale na jego korzyść. Jeśli wynikiem mierzyć ilość brań w czasie tego samego wędkowania, bezsprzecznie jeśli chodzi o odporność na zaczepy ustępuje miejsca jedynie przynętom gumowym zbrojonym w pojedyncze ukryte wewnątrz haki- weedless. Bije je natomiast na głowę jeśli porównać ilość brań i skutecznych zaciec. Kolejne ogromne zalety to świetne własności rzutowe i wytrzymałość na szczupacze zęby. W szczególności wersje o drucie grubszym i zagiętym w zamknięte oko. Wytrzymałość skirt’ow pomijam z premedytacją. Przynęta ta pozwala na swobodne i precyzyjne rzuty w miejsca, które wcześniej były dla mnie dostępne jedynie frog’ami- a te pracują tylko na powierzchni. Chociaż głębokość wody w tych miejscach wynosi często zaledwie 30-40 cm a czasem i mniej to właśnie na spinnerbait’a miewam tam więcej uderzeń niż na topwater’y . Mówie tu o granicy lustra wody i roślinności wynurzonej tuż przy brzegu.



Można go prowadzić poprzez wynurzające się z wody na płyciznach trzciny i oczerety bez obawy o zaczep. Podobnie przez liście grążeli czy ściany rdestnic. We wszystkich tych miejscach nieprzeciętnie sprawdzają się modele o dwóch skrzydełkach w kształcie wierzbowego liścia - jak stara dobra aglia long. Można je także poprowadzić szybciej od innych o bardziej owalnym kształcie skrzydełek (Colorado i Indiana). Dodanie dodatkowego haka w pozycji z grotem skierowanym ku górze podnosi skuteczność zacięć, natomiast grotem do dołu skutecznie zwiększa ilość zaczepów… Igielitowa koszulka nałożona na oko dodatkowego haka sprawia, że nie przesuwa się on po trzonku głównego haka i pozostaje większość czasu w tej samej pozycji.



Możliwość szybszego spenetrowania większej powierzchni wody pozwala prędzej odnaleźć aktywne ryby i eliminować bezproduktywną wodę. Wielokrotnie też o różnych porach roku przynęta ta dowiodła, że wymusza wręcz brania na zdawało by się nieaktywnych rybach (sądząc po braku brań w tych samych miejscach na inne przynęty). W miarę rosnącej wiary w jego zdolność do prowokowania brań przeniosłem eksperymenty na inne fragment wody. Zacząłem łowić coraz dalej od linii brzegowej i płycizn oraz coraz głębiej. Okazało się, że można tą przynętą pracować i w połowie wody -skutecznie prowokując zawieszone w toni drapieżniki, a także penetrować głębokie rynny. Jednak wciąż największą przyjemność daje mi możliwość oddawania precyzyjnych rzutów i prowadzenia spinnerbait’a w strefie przybrzeżnej.
Spinnerbait prócz zalet ma tez i wady. Cienkie nitkowate glony morskie są w stanie skutecznie zablokować krętlik i same skrzydełka doprowadzając do szewskiej pasji piszącego ten tekst. Co rzut to mozolne oczyszczanie niepracującej przynęty. Skrzydełka w czasie rzutów uderzają w haki – stąd te ostatnie tępią się dość szybko. Częste ostrzenie ich jest wiec koniecznością. Wytrzymałość skirt’ow potrafi być rożna. Jedne zostają zjedzone już po jednym holu inne zaś wytrzymują cały sezon. Przy wymianie nie polecam zakładać więcej niż jeden w miejsce zużytego. Jeśli zwiększymy ich liczbę - powiększy to wizualny profil przynęty w wodzie ale wzrośnie także wyczuwalnie opor jaki stawia ona podczas ciągnięcia. Niedociągnięcia konstrukcyjne wielu modeli, czy oszczędzanie na komponentach przez producentów, również skutkują złą pracą w wodzie. Do najpopularniejszych należą złej jakości krętliki i zbyt mały odstęp pomiędzy skrzydełkami (zbyt głęboko zachodzą na siebie nawzajem), a także sam sposób zagięcia drutu może być przyczyną kłopotów. Konstrukcja najpopularniejsza – o otwartym zagięciu ramion ( z otwartym okiem) jest powszechna w użyciu za oceanem, gdzie działa bez zarzutu. Idea jest prosta, żyłkę przywiązuje się do drutu w miejscu zagięcia tworzącym otwarte do tylu oko. Węzeł zaciskowy przesuwa się jedynie nieznacznie po drucie, a bass nie przegryzie przecież żyłki. Piszący niniejszy tekst używa zawsze przyponów stalowych zakończonych agrafką – a te maja przykry zwyczaj przemieszczać się wzdłuż ramion tak skonstruowanej przynęty podczas rzutów i blokować skrzydełka. Własne doświadczenie podpowiada, że wersje z zamkniętym okiem nie sprawiają takich kłopotów i zdaja lepiej egzamin gdy używa się przyponów stalowych . Cechuje je również mniejsza podatność na rozginanie ramion podczas holu. Wersje o otwartym zagięciu ramion (z otwartym okiem) można zmodyfikować – zamykając zagięcie i uniknąć opisanych niedogodności (zdjęcie poniżej).



Kolejnym elementem, który zauważalnie wpływa na pracę przynęty, jest krętlik do którego przymocowane jest skrzydełko. Niby mała rzecz, ale iście potrafi być pietą achillesową całej konstrukcji. Gdy dmuchniemy, bądź delikatnie stukniemy w swobodnie zwisające skrzydełko przynęty a ono kręci się kilka sekund, to ten spinnerbait będzie pracował nienagannie. Jeśli zaś wprawione w ruch skrzydełko zatrzyma się już po kilku obrotach – dobra rada – wymienić krętlik na łożyskowany. W niektórych modelach występuje problem z płynną pracą obu skrzydełek. Górne uderza i blokuje ruch dolnego, bądź w ogóle nie wiruje wokół osi i zatrzymuje dolne. Silne szarpnięcia szczytówką pomagają wprowadzić je w ruch, jednak na dłuższą metę jest to irytujące. Szczególnie jeśli zależy nam by przynęta rozpoczęła nienaganna prace natychmiast po zetknięciu się z powierzchnią wody – bardzo płytkie łowisko . Problem wynika z faktu, że górne skrzydełko zachodzi za głęboko na dolne.



Remedium na bolączkę jest zwiększenie odstępu pomiędzy skrzydełkami na tyle, by górne zachodziło tylko nieznacznie na dolne. Można to osiągnąć przez nałożenie na drut rurki igielitowej bądź dodatkowych koralików. Na zdjęciu powyżej ten sam typ spinnerbait’a przed i po modyfikacji, w obu zmieniono jednocześnie również krętliki na łożyskowane. Po tym zabiegu praca przynęty poprawia się zauważalnie. Oba skrzydełka startują natychmiast i wirują nienagannie nawet przy bardzo wolnym prowadzeniu. Na rynku jest też wiele konstrukcji pozbawionych opisanych wad i pracujących płynnie przy każdej prędkości ciągnięcia.



Na zdjęciu powyżej zaczynając od dołu z lewej: 15g, 21g, 36g, 41g, 66g. Używam zróżnicowane wagowo wersje tej przynęty i prawie wyłącznie modele o dwóch skrzydełkach. ¼ oz-7g I 3/8 oz-12g te głównie na okonie - kładzione na dnie i podrywane z niego w górę są nieodpartą pokusą dla żerujących przy dnie garbusów. 1/2oz-15g I 3/4oz-21g najbardziej uniwersalne na rozległych zarośniętych płyciznach, gdzie konieczne są precyzyjne rzuty. Zastosowanie lżejszego modelu limituje czasem siła wiatru. Cięższy sprawdza się nawet przy silniejszych podmuchach . ¾ oz to mój bezsprzeczny faworyt z racji swojej uniwersalności, stosunkowo niedużego oporu stawianego podczas prowadzenia i świetnych własności rzutowych. Modele 1oz - 28g oraz 11/4oz - 36g co może zaskoczyć, są moim wiosennym standardem na płyciznach, gdzie głębokość wody nie przekracza 50cm a często jest nawet płycej. Większa masa pozwala na znacznie dłuższe rzuty, a potężna wibracja ich skrzydeł wielokrotnie dowiodła już swej skuteczności. Minusem jest stawiany w wodzie opór, daje o sobie znać zmęczeniem ramion i nadgarstków po wielogodzinnym łowieniu. Nadają się tez wyśmienicie do łowienia w toni i prowadzenia przy dnie w głębszych partiach jezior. 1 3/8 oz oraz 1 ½ oz te stosuje głównie do prowadzenia skokami tuz przy dnie w głębokich rynnach i na granicy uskoków dna. Modele 2oz i 3oz, z nastawieniem na duże szczupaki - latem głęboko i na krawędziach podwodnych górek, a jesienią także na płytszej wodzie wzdłuż brzegów. Wielkość przynęty nie zawsze przekłada się na rozmiar biorących ryb. Na 15g modele padały zarówno półkilowe jak i metrowe szczupaki . Na 66g I 86g wieszają się z ochotą też maluchy. Podobnie z okoniami. Piękne garbusy wyciągałem zarówno na 7g jak i na 36g modele.



Kilka uwag i spostrzeżeń o sprzęcie. Używam multiplikatory 5.4:1 do wolnego prowadzenia w zimnej wodzie, 6.4:1 gdy wysoka temperatura wody i aktywne żerowanie ryb pozwalają na szybkie prowadzenie przynęty. Rzadko używam natomiast większych przełożeń – powód to bardzo duży opor wirujących skrzydełek i dyskomfort braku wystarczającej mocy takich przekładni (to oczywiście tylko moje subiektywne odczucie). Preferuje plecionki z kilku istotnych-dla mnie–powodów. Do tych bardziej racjonalnych zaliczyłbym zaobserwowany fakt, że w zarośniętych płytkich łowiskach plecionka w trakcie siłowego holu dosłownie tnie roślinność podwodną zmniejszając znacznie rybie szanse oplatania się w nią. A sam spinnerbait nie skręca tez plecionek . Co do wyboru kija, tu sprawa ważyła się znacznie dłużej. Próbowałem wielokrotnie znaleźć zloty środek i nie udało się. Rozpiętość wagowa przynęt i specyfika łowisk, a także predyspozycje wędkarza mają tu decydujące głosy. Zaczynałem od grafitów o średnim module sprężystości i akcji fast. Przez kilka sezonów wszystko było ok, aż do czasu gdy zacząłem próby ze sztywniejszymi a potem ze szklakami.



Dziś, kiedy zależy mi na dokładnych rzutach i precyzyjnym ulokowaniu przynęty, sięgam po kij grafitowy o wysokim module sprężystości, akcja/taper ex-fast , ale o wyraźnie pracującej żywej i nie przesztywnionej szczytówce. Taki kij ma zdolność do katapultowania spinnerbait’a krótkim bocznym rzutem z nadgarstka czy rolowanym. Zaś sztywna i mocna dolna cześć kija ma za zadanie zaciąć i pomóc w siłowym holu. Długość dolnej rękojeści pozwalająca na swobodne manewrowanie podczas rzutu jedna ręką często zależną też od upodobań łowiącego. Długość całkowita kija w moim przypadku to zazwyczaj 7’- 2,13m. Na zupełnie przeciwnym spectrum są kije z włókna szklanego. Nie są to typowe crankbait’y określane jako moderate, w tych bowiem zawsze brakowało mi mocy w dolniku niezależnie czy był to blank szklany czy grafitowy. Moimi faworytami są szklaki określone jako fast o pięknej płynnej akcji, ale o wyraźnie pogrubionym dolniku, gdzie skumulowana jest wyczuwalna moc blanku. Nie są niestety tak celne jak grafitowe, ale nadrabiają to z nawiązką fenomenalnym trzymaniem ryby i amortyzowaniem oporu jaki stawiają ciągnięte spinnerbait’y . Zaoszczędzają wysiłku moim nadgarstkom i ramionom. Wyśmienicie ładują się i katapultują przynęty przy rzutach rolowanych i samym tylko nadgarstkiem. Długości te same co grafitów 7’. Dłuższe na pewno pozwoliły by na posłanie przynęt jeszcze dalej, tym bardziej, że nie celność w ich przypadku jest najistotniejsza. Ciekawy watek do przetestowania w przyszłości.


 

Podsumowując, dla mnie - spinner bait to z jednej strony kwintesencja search bait'a (zaraza, jak to przetłumaczyć ? może szperacza ?) pozwalająca na szybkie spenetrowanie łowiska. Z drugiej zaś wyśmienity strike reaction bait (tu brak mi pomysłu ...) który dzięki sile wytwarzanej wibracji prowokuje drapieżniki do reagowania atakiem na bodziec, często nawet wówczas gdy nie są w nastroju do żerowania. Jednak na pewno nie jest to przynęta uniwersalna - złoty środek na każdy wędkarski scenariusz.
Więc jeśli drogi czytelniku podobnie jak ja cierpisz na tę specyficzną wędkarską odmianę ADHD i często niecierpliwość jest tym co kieruje Tobą nad wodą - to bez dwóch zdań polecam go jako lekarstwo na tę dolegliwość.


Z wędkarskim pozdrowieniem
mallard.