Jak to się zaczęło...

Kategoria: Artykuły
Opublikowano: niedziela, 11, grudzień 2005 23:04
Buri

Kilka lat temu mój kontakt z multiplikatorami ograniczał się do oglądania programów Rexa Hunt`a. Wydawało się to wszystko ciekawe, ale jakoś brakowało zaparcia żeby spróbować. Później, dzięki firmie Salmo, zainteresowałem się dużymi, bezsterowymi woblerami popularnie nazywanymi jerkami. Wszyscy specjaliści tej metody zalecali używanie mocnych wędek castingowych i multiplikatorów. Było to podyktowane głównie wytrzymałością. Zacząłem się interesować tematem.

Pewnego razu, na wspólnych rybach kolega miał ze sobą taki właśnie zestaw – Abu 6501C3 + wędzisko jerkowe Rozemeijer. Zaczęło się od kilku nieudanych prób rzucania. Potem szło już coraz lepiej. Z każdym rzutem odległość wydłużała się i taki sposób łowienia coraz bardziej przypadał mi do gustu. Legendarne „brody” (splątania linki spowodowane zbyt szybkimi obrotami szpuli w stosunku do szybkości oddawanej przez kołowrotek żyłki) tym razem mnie ominęły. Ja swoją naukę rozpocząłem od dość mocnego dokręcenia hamulca rzutowego, co dawało bezstresowe rzuty, ale w konsekwencji również dość krótkie dystanse.

Abu Ambassadeur 6501 C3

Równocześnie z zainteresowaniem multiplikatorami przyszła fascynacja dużymi przynętami bezsterowymi, popularnie zwanymi „jerkami”. Wszyscy specjaliści w tej dziedzinie odradzali używanie do tego celu kołowrotków o stałej szpuli ze względu na ich słabą konstrukcję, jak i z uwagi na komfort łowienia (takie przynęty ważą nierzadko ponad 100g). Skoro pierwszą lekcję rzutów przy użyciu multiplikatora miałem za sobą (i bardzo mi się spodobało) decyzja mogła być tylko jedna...kupuję! Zwróciłem się więc z prośbą do kolegi z USA o pomoc w zakupie takiego cacka (ceny w Polsce i całej zresztą Europie są zabójcze). Wielkie było moje zdziwienie, kiedy jakiś czas później listonosz przyniósł mi do domu paczkę z Ameryki (dziękuję Jurku!) – pięknego Ambassadeura 6501C3.

Przyszedł czas na kupno odpowiedniego kija. Przy pomocy kolejnego kolegi (tym razem Piotra – dzięki!) udało się kupić wędzisko holenderskiego producenta. Kij ma wygodną długość 1,95m i ciężar wyrzutowy 40-80g (górna granica zaniżona).

Po skompletowaniu odpowiednich przynęt zestaw był gotowy. Czas wyruszyć na ryby...a raczej na lekcję rzucania.

2

Pierwsze próby wychodzą nadspodziewanie dobrze. Odległości, co prawda mało wyśrubowane, ale nie ma się co przejmować. Ważne, że rzuca się przyjemnie i póki co wszystko jest w porządku. Pierwszy grymas na twarzy pojawił się, kiedy zachciało się rzucać na odległość. Źle ustawiony hamulec, zbyt silny wymach i na szpuli broda. To nauczyło mnie bacznego sprawdzania ustawień hamulca, które teraz już jest odruchowe a czasem wręcz zbędne, a także płynności wymachu. W castingu nie potrzeba silnych wymachów, tak jak w spinningu, aby osiągać długie rzuty..., ale mądry Polak po szkodzie. Dzisiaj wiem również, że dobrze się stało, że przygodę z multiplikatorami zacząłem od ciężkich wabików. Tutaj nie występuje problem „nielotności” przynęt. Lecą ze względu na swoją masę, jedne lepiej, inne gorzej, ale zawsze lecą. Wady konstrukcyjnie przynęt nie są aż tak widoczne i uciążliwe jak w przypadku woblerów o mniejszej masie. Woblery w ogóle są dość niewdzięczne w rzucaniu z powodu nieskupionej masy i dużego oporu, jaki stawiają w powietrzu. Są dostępne, choć głównie na rynku amerykańskim, woblery ze specjalnymi systemami rzutowymi, które zazwyczaj polegają na umieszczeniu w korpusie ruchomych kulek lub dodatkowo magnesów, co pozwala na odpowiednie ustawianie się woblera w trakcie lotu, jak i samego łowienia. Tak zbudowanymi przynętami (mimo ich zazwyczaj małej masy) można osiągać ładne odległości.

Tak jak napisałem wcześniej, jeśli zaczynamy od mocnych (heavy, medium-heavy) zestawów, to aerodynamika nie odgrywa aż tak ważnej roli. Jeśli natomiast pokusimy się o naukę łowienia lekkim zestawem castingowym, to proponowałbym zacząć od wahadłówek lub gum, a potem zająć się woblerami. Sam to przerabiałem...choć nie aż tak drastycznie, bo miałem już pewną praktykę wyniesioną z łowienia Abu 6501. Ponad rok temu sprowadziłem z USA multiplikator niskoprofilowy, Team Daiwa S, wersję na japoński rynek, z myślą o nauce łowienia metodą castingową przy użyciu mniejszych wabików (odpowiednich do rozmiarów ryb występujących w naszych wodach). Został on sparowany z kijem St.Croix Premier PC66MF o mocy 10-17lb i ciężarze wyrzutu ¼ - ¾ uncji (7-21g). Byłem pewien, że rzucanie lekkimi wabikami to nic trudnego i że przyjdzie mi to równie łatwo, jak łowienie monstrualnymi jerkbait`ami. Myliłem się. Na pierwszy ogień poszły moje ulubione przynęty – woblery. Sięgnąłem do pudełka po najczęściej używane, rzut, zdziwienie i „broda”. Okazało się, że są, przy całkiem nie małej długości, zbyt lekkie, aby odpowiednio „naładować” kij, że źle lecą i że technika rzutu wymaga korekty. Kilka tygodni minęło i rzucanie woblerami 6-10cm stało się łatwiejsze. Należało popracować nad płynnością wymachu, odpowiednimi ustawieniami hamulców kołowrotka i zaczęło się układać. Odległości nie były na razie piorunujące, ale mogłem już łowić z przyjemnością i w miarę bezstresowo. Jest kilka modeli woblerów, które można ze spokojnym sumieniem polecić do nauki lub poprawiania umiejętności. Będą to na pewno produkty firmy Yo-Zuri/Duel (cała seria Mag/Aile Mag), Rapala Long Cast Minnow, Shallow Shad Rap oraz kilka modeli z polskiej firmy Salmo – powierzchniowy wobler Rover (bardzo lotna kostrukcja), Slider (do takiego zestawu wersja 7cm), Minnow 9S, Hornet 6S a przy odrobinie wprawy - Perch 8.

Team Daiwa S 103HL

Teraz, kiedy już miałem za sobą najtrudniejszy etap, byłem pewien, że casting to jedyna słuszna droga. Oczywiście, wymaga to wyrzeczeń, nakładów (nie tylko finansowych), ale śmiało mogę powiedzieć, że warto. Przyjemność czerpana z łowienia jest nieporównywalna ze spinningiem. Fakt, początki są dość trudne. Można by to porównać z pierwszym kontaktem z kołowrotkiem ze stałą szpulą i pierwszymi próbami rzucania. Wydawało się potwornie trudne, ale każdemu adeptowi wędkarstwa poszło w miarę gładko, a teraz każdy robi to odruchowo.

Po paru miesiącach używania tylko sprzętu castingowego czułem się bardzo dziwnie trzymając kij przelotkami w dół z zamocowanym zwykłym kołowrotkiem. Większość sprzętu spinningowego poszła na sprzedaż, pozostawały tylko zestawy nie mające odpowiednika w moim arsenale castingowym. To była tylko kwestia czasu, ha ha. Powoli zacząłem przymierzać się do delikatniejszych zestawów, które można by wykorzystać przy polowaniach na pstrągi, okonie etc. Casting to choroba!

Na początku sezonu pstrągowego nadarzyła się okazja odkupienia kijka, który idealnie pasował pod używane przeze mnie wabiki pstrągowe, był to St. Croix Premier PC60MLF2. Dwuczęściowy, krótki (6’ = 180cm), w miarę mocny (4-10lb) i o idealnym dla mnie ciężarze wyrzutu (1/8-1/2oz) kijek znalazł się w mojej kolekcji. Szybko poleciałem nad rzekę wypróbować wędkę i swoje powoli rozwijane umiejętności. Jak się szybko okazało niskoprofilowa Team Daiwa S nie za bardzo radziła sobie z przynętami, których chciałem używać. Ciężka szpula i jej dość spora pojemność nie nadawały się do wabików lżejszych niż 5g. Z podaniem rybom przynęt takich jak Minnow 7F/S (6/8g), Bullhead 6F/S (6/8g) czy Butcher 5F/S (5/7g) wbrew wyobrażeniom (nie tylko moim) nie było problemu. Od razu zauważyłem znaczący wzrost precyzji i celności. Tak, sprawcą tego jest czujny kciuk znajdujący się ciągle nad szpulą.

Skoro była jakaś przewaga nad spinningiem (przewagi spinningu nad castingiem nie wychwyciłem), skoro dało się rzucać precyzyjnie nawet nieprzeznaczonym do takich celów kołowrotkiem to znaczyło tylko jedno – trzeba iść dalej tą drogą. Oddałem się cały castingowi. Spinning przestał dla mnie istnieć. Sprzęt poszedł w odstawkę, a potem powoli do ludzi. Wszystko pięknie, ale ciągle wisiał nade mną problem magicznych pięciu gramów. Co trzeba było zrobić? Pogrzebać w Internecie. Amerykańskie strony, fora, sklepy, tu trzeba było szukać. Jak się prędko okazało istnieje kołowrotek dla mnie stworzony – Shimano Scorpion 1001. Lekka, płytka szpula, dobra konstrukcja, świetny hamulec odśrodkowy z możliwością zewnętrznej częściowej regulacji, niska cena i podobno wspaniałe właściwości rzutowe. Nie dałem się długo namawiać. Byłem pewien, że dokonałem dobrego wyboru. Jak się szybko okazało, nie myliłem się!

Shimano Scorpion 1001

Szybkie nawinięcie linki 0,20mm i można łowić. Bajka…to moje słowa po kilku rzutach. Szybko zapomniałem o problemie „5g”. Trzy gramowe Hornety i inne małe woblerki latały gdzie tylko chciałem. Oczywiście teraz kij okazał się niedomagać - dość słabo się ładował przy tej masie, ale że rzeki pstrągowe nie są u nas zbyt szerokie nie stwarzało to żadnego problemu. Byłem bardzo, ale to bardzo zadowolony. A więc kolejny krok poczyniony, samozaparcia i chęci nie ubywało.

Przez kilka pierwszych miesięcy roku biegałem za pstrągami z moim nowym zestawem, aż nadszedł maj, a z nim czas ukochanej dla mnie ryby – szczupaka. Razem z łowami przyszły kolejne przemyślenia, które opierały się na doświadczeniach własnych, rozmowach z bardziej już wtajemniczonymi kolegami. Przyszedł czas zmodernizować sprzęt szczupakowy, ten o średniej mocy, najczęściej używany. Postanowiłem zmienić Team Daiwę S na coś z „wyższej półki”, a w dalszej przyszłości należało się zastanowić nad wymianą kija. Jakiś czas wcześniej miałem możliwość spotkać się z kolegami o podobnych zainteresowaniach, pooglądać sprzęt, powymieniać się spostrzeżeniami. Podczas plenerowego spotkania zauroczyłem się kołowrotkiem Tica Sculptor SL101H. Musiałem go mieć, prędzej czy później. Na szczęście udało się prędzej. Kupiłem go za całkiem rozsądną sumę w jednym z zagranicznych sklepów internetowych. Był mój! Cały metalowy, lśniący, o bardzo płynnej pracy. Kołowrotek wyposażony był w zwykły hamulec magnetyczny, co nie ułatwiało rzucania. Z dzisiejszej perspektywy stwierdzam jednak, że dzięki temu lepiej opanowałem technikę rzucania. Trzeba było bardzo czujnie kontrolować kciukiem obroty szpuli, w przeciwnym razie łatwo zdarzały się „brody”. Bądź co bądź, bardzo mi się podobał i nie zrażał do dalszej nauki.

Tica Sculptor 101H

Oczywistym następstwem wymiany kołowrotka musiała być wymiana kija, tak dla zachowania równowagiJ Wybór po raz kolejny padł na St.Croix, tym razem serię Avid. Był to model AC60MF. Krótszy od poprzedniego Premiera, ponieważ po kilku miesiącach latania za pstrągami z kijkiem 6’ stwierdziłem, że taka długość zdecydowanie bardziej mi „leży”. Parametry kij miał teoretycznie takie same jak jego poprzednik PC66MF. Lecz tylko teoretycznie. Niebo a ziemia, tak można je w skrócie porównać. Avid to zupełnie inna klasa. Kij charakteryzuje się dużo większą dynamiką, większą mocą, niższą masą oraz lepszymi komponentami. W zupełności spełniał i nadal spełnia moje oczekiwania. Wspaniale mi się nim prowadzi przynęty, holuje ryby, rzuca, słowem jest dla mnie idealny.

Powinienem na tych zakupach i zamianach poprzestać, ale coś nie dawało mi spokoju. Po głowie chodził mi plan skompletowania zestawu, z którego będę zadowolony na 110% i którego nie będę chciał szybko zmieniać. Do wędki nie miałem żadnych zastrzeżeń, do Sculptora też ciężko było się przyczepić, jednak jakoś mi nie leżał. Po pewnym czasie dojrzałem do jego sprzedaży - nie był to jednak „ten” kołowrotek. Poszukiwania należało zacząć ponownie. Po przeczytaniu testów, porównaniu specyfikacji, zasięgnięciu języka za oceanem wybór padł na Team Daiwę Fuego. Mały multiplikator zbudowany z magnezu („air metal” stosowany w topowych TD-X, Pixy; notabene z wyglądu bliźniaczo podobny do TD-Z), wyposażony w 7 łożysk, hamulec Magoforce-Z, „klikający” hamulec główny oraz lekką i wystarczająco pojemną szpulę. Od samego początku byłem bardzo zadowolony. Rzuca się lekko i precyzyjnie, praca jest płynna. Zdecydowanie jest to najlepszy multiplikator jaki do tej pory posiadałem. W końcu odnalazłem swój „złoty środek” – sprzęt w pełni zaspokajający moje aktualne potrzeby, sprzęt, którego nie chcę się pozbywać, wręcz przeciwnie – celebrować każdy rzut, każde zakręcenie korbką.

Team Daiwa Fuego

Jak widzicie potrzeba trochę czasu, chęci i różnych nakładów, aby skompletować zestaw, który idealnie spełnia wymagania i oczekiwania. Obiecuję, że jeśli uda się Wam taki zestaw skompletować to uśmiech z Waszych twarzy nie będzie znikał przez cały czas łowienia. Ja już jestem na półmetku sprzętowych perturbacji. W swoich planach mam budowę delikatnego kija, który ma posłużyć do łowienia pstrągów i okoni (temat już ruszył – kijek na blanku SCIV dł.6’, o mocy 4-8lb i cw. 1/16-1/4oz). Niestety taka inicjatywa pociągnęła za sobą kolejny konieczny zakup w postaci kołowrotka do castingowego ultra-lightu – Daiwa Pixy. Kołowrotek jest niesamowicie lekki (160g - wykonany z magnezu), bardzo mały, posiada płytką szpulę, co pozwala na wygodne rzuty bardzo lekkimi przynętami. Jest świetnie spasowany, co daje się odczuć kręcąc korbką. Po pierwszych próbach okazał się rewelacyjny. Aż trudno będzie doczekać się kija, te dwa elementy powinny stworzyć wspaniałe combo do małych przynęt. Mam nadzieję, że uda się wtedy już na dobre zatrzymać sprzętowe zapędy, choć chyba sam nie wierzę w to, co piszę :-). Należy to traktować jako dodatkowe hobby obok tego dla nas wszystkich najważniejszego.

Daiwa Liberto Pixy 2005

Wszystkich, którzy casting znają tylko z opowieści i zdjęć, gorąco zachęcam do spróbowania. To naprawdę wspaniały sposób łowienia. Nie znam nikogo, kto zraziłby się po pierwszej próbie. Znam za to wielu takich, którzy po pierwszym kontakcie z multiplikatorem całkowicie zweryfikowali swoje podejście do wędkarstwa. Co Wy na to?

Z wędkarskimi pozdrowieniami

Bartosz Burski