Dziś spacerując z psem, byłem świadkiem obrazu "POLSKIEGO" wędkarza. A mianowicie, na cypelku jeziorka siedzi trzech młodych ludzi, każdy ma po dwa kije ustawione jak zasieki na konie. Ich spławiki, a raczej trafniej było by powiedzieć bojki sygnalizacyjne widać z ponad 500 m. Żywiec, no cóż im mniejszy tym lepszy ( bo wszystko weźmie
) Teraz kwintesencja całego zajścia. Wracałem już, gdy zobaczyłem pewne poruszenie. Jeden z nich trzyma nerwowo wędkę w ręku, drugi trzyma podbierak, trzeci przypala wszystkim papierosy. Stałem tak już chyba z 5min i zastanawiałem sie czemu nie tnie tylko jeszcze pomaga rybie wybierać żyłkę. Przecież nawet 40cm szczupak zaraz po braniu ma już takiego maleńkiego żywczyka w przełyku. Ale ten czeka dalej. Dopiero po jakiś 10 min zaczyna wybierać żyłkę, chwila napięcia ... tnie tak jakby ciął co najmniej halibuta z 200m głębiny. Pudło, okazuje sie że jego BOJA była 3 m od brzegu, ze złości zacina raz jeszcze uderzając spławikiem w kij. Słowa jakie później usłyszałem, nie nadają sie do zacytowania na portalu. Dość żeby powiedzieć, iż człowiek ten zachowywał sie tak jakby od tej rybki ( tak rybki, bo zapewne ten szczupak nawet wymiaru nie miał ) zależało jego życie. Klął tak na cały głos kilka minut.
Uśmiechnąłem sie pod nosem i ruszyłem w stronę domu. Ale to nie uśmiech szczęścia, raczej smutek, że ludzie cały czas traktują wędkowanie jak sklep rybny.