image1 image2 image3

Letni zlot Żarnowiec 2011

I to wcale nie dlatego, że towarzystwo było przednie, ani dlatego, że atmosfera była wspaniała, a organizacja na pięć z dużym plusem. Nie chodzi też o to, że ryby dopisały, a warunki i jedzenie były doskonałe. To właśnie wszystko razem wzięte, spotęgowane i skumulowane na niedużej przestrzeni Willi Orfa dało ten efekt w postaci niesłychanie udanego, wyśmienitego spotkania. Niestety to, co dobre szybko się kończy i dzisiaj pozostało nam już tylko powspominać.

Powspominajmy, więc...

 
Miejsce naszego tegorocznego zlotu, czyli Willa Orfa od frontu
Widok z okna naszego pokoju, czyż nie miły? :)
 
Ósmy września 2011, czyli czwartek, wieczór – pora, kiedy spora część forumowiczów stawiła się w miejscu zlotu, Nadolu, by po krótkiej i delikatnej integracji, zameldować się w łóżkach i rano w pełni wypoczętymi wskoczyć do łódek. Pomijam oczywiście szczęśliwców, którym dane było siedzieć w Willi od poniedziałku, tudzież środy.
 

Zbiórka przed wypłynięciem
 
W piątek rano Gaweł zgromadził wszystkich by przedstawić zasady panujące na łowisku, wydać zezwolenia i mapy, a Wojti na podstawie swojej rozległej wiedzy o zbiorniku podsunął nieco wędkarskich wskazówek, aby nikt nie musiał się poruszać po niemałym przecież Żarnowcu po omacku. Potem w bojowych nastrojach ruszyliśmy na wodę. Szybko okazało się, że Żarnowiec dzisiaj również ma bojowy nastrój i poranne lekkie falki szybko przekształciły się w białe grzywacze, rozbryzgujące się co rusz o burty lub wręcz przewalające się przez pokłady naszych łodzi. Niektórzy doświadczyli na własnej skórze, że z wodą nie ma żartów. Szczęśliwie nic się nikomu nie stało i można jedynie powspominać niektóre sytuacje w kategoriach czarnego humoru.
Niestety, łowienie w takich warunkach pogodowych do przyjemności nie należało. Ba, nawet jeśli już coś się komuś uwiesiło to pojawiał się problem z podebraniem ryby na rozhuśtanej tafli wody. Kilka ładnych szczupaków udało się jednak pomyślnie wyholować, a pod wieczór, gdy falowanie nieco osłabło zaczęło się intensywne żerowanie okoni.
 

75 cm z opadu


Trolling górą!


80 cm na głęboko poprowadzonego woblera
 
Ciężki dzień, a więc pora na relax i/lub rozrywkę. Do wyboru – jaccuzi, fotel do masażu, dart, piłkarzyki, a dla niestrudzonych nawet bieżnia! W ciągu tych trzech dni największym powodzeniem cieszyło się oczywiście jaccuzi – palcem pokazywał nie będę, ale niektórzy byli w stanie poświęcić popołudniową turę wędkowania by się dobrze wymoczyć przed kolejnym dniem zmagań!
 


Koniec dnia, pora na podsumowanie wyników, podzielenie się spostrzeżeniami i omówienie taktyki na sobotę. No i pora oczywiście na całonocną ucztę przy suto zastawionym stole i śpiewy przy dźwiękach akordeonu Dużego! A poza tym zwyczajowe nocne Polaków rozmowy, trwające do późnych godzin!

 

Pierwszy wsad grilla, następnie powędrowały kaszanki i kiełbaski
 

 
Kto w sobotę wcześnie wstał i przykładał się do łowienia od samego rana, ten przed południem miał na koncie już jakieś fajne rybki, a przynajmniej wyraźne kontakty z nimi. Pogoda była łaskawa, woda tylko lekko sfalowana, a płetwiaste cwaniaki dużo chętniejsze do współpracy niż poprzedniego dnia.
 

Poranne siedem dyszek

Największy okoń zlotu - 35 cm

Trolinka z trolingowym siedemdziesiątakiem
 
Nie obyło się też bez tradycyjnych, grupowych spotkań na wodzie. W samo południe, w mniej lub bardziej przypadkowym miejscu, spinamy się po kilka łódek i gadamy, żartujemy, grzebiemy sobie w pudełkach, testujemy przynęty. Czasami przy okazji też coś złowimy!
 
 


Kiler Gawła ujrzał światło dzienne
 
Ale najważniejsze jest to, że po takiej miłej przerwie od ciężkiej pracy (czyt. łowienia ryb) wracamy z nowymi siłami do machania wędkami i wyniki same przychodzą.
 

Gaweł pokazuje, jak i gdzie...


... a Kazik podgląda i łowi. Zwycięskie 88 cm!

Niestety czasami zdarzają się też nasze przegrane. Zwłaszcza z tymi największymi sztukami. I kto powiedział, że ryba nie ma szans w starciu z wędkarzem? Ale przecież właśnie o to chodzi, żeby króliczka gonić, a nie złapać go. Tylko kija szkoda – rybę i tak by wypuścił.
 
 
W wielu miejscach można było natrafić na ładnie żerujące garbusy, które nierzadko nie zwracały uwagi na gabaryt podawanej przynęty i zagryzały całkiem spore, szczupakowe wabiki. Choć trzeba przyznać, że w paprochach gustowały dużo bardziej.




 
Kolejny dzień chylił się ku zachodowi, więc nadszedł czas, by znowu rozpalić grilla i zedrzeć do końca gardła przy piosenkach, których nie udało się zaśpiewać dzień wcześniej. Rozmowom, kawałom i dyskusjom nie było końca, a szczęśliwcy, którzy następnego dnia nie byli kierowcami mogli sobie pozwolić na zasiedzenie się do godziny 3-ej z niemałym groszem.
W niedzielę wielu z nas nie miało już sił, czy też chęci łowić, a i ryby niezbyt chętnie nawiązywały współpracę. Jednak zgodnie z powiedzeniem ‘machaj wędą, ryby będą’ co nieco i tak udało się wypracować.
 

Okonie są wszędzie!


Ładnie ubarwione 65 cm
 

Pożegnalne 64 cm z trola
 
To, czego nie lubimy, czyli pożegnania. Mało to przyjemna chwila i zawsze się przeciąga, bo zawsze pozostaje ten niedosyt, że jeszcze jest tyle do obgadania i tyle do wysłuchania, a z uwagi na odległości jakie nas dzielą zobaczymy się nieprędko. Niestety, tak jak przyszła pora rozstać się w Nadolu, tak i teraz czas na zakończenie relacji. I pozostaje czekać następnego spotkania...
Serdeczne podziękowania dla organizatora Gawła, również Wojtiego za pomoc i dzielenie się wiedzą oraz wszystkich przybyłych użytkowników forum!