(Nie) brzydkie kaczątko
- Szczegóły
- Kategoria: Sprzęt
- Opublikowano: poniedziałek, 24, listopad 2014 12:18
- mallard
Ostatnio czytałem recenzje multiplikatorów firmy x, napisane przez ich rozentuzjazmowanych użytkowników - oczywiście zza oceanu. Jeśli szukacie dobrego źródła do studiów na temat krętych ścieżek, którymi potrafi podążyć „rozwój” ludzkiego umysłu, a może raczej - ślepych zaułków w historii jego rozwoju...
To polecam, to iście kopalnia wiedzy. Albo, jeśli w Waszej obecności ktoś zakrzyknie, że wokół Nas jest coraz mniej reliktów epoki lodowcowej – wskażcie mu proszę to źródło, a zmieni zdanie - zaręczam.
No bo czym innym nazwalibyście testy, polegające na wkładaniu multika w piasek, potem moczenia go w morskiej wodzie i następnie łowienia nim bez czyszczenia przez kilka kolejnych dni. Tyko po to, by sprawdzić - czy aby się nie zatnie ? Inny z kolei domorosły naukowiec, zostawiał swój egzemplarz w łodzi na czas sztormu. Po kilku dniach i znowu bez czyszczenia, poddawał go próbom użytkowym...
Tak, teraz już chyba rozumiem, dlaczego wszystko produkowane na ten rynek, musi wykazać się tak niesamowitą odpornością na próby użycia absurdalnie wręcz niezgodne z przeznaczeniem. Swoją drogą, skąd w tych ludziach tyle fantazji twórczej do prób zepsucia czegoś i udawadniania tym samym przewagi jakościowej tego co wytrzymało dłużej nad tym co padło wcześniej ?
Chyba zrozumiałem też wreszcie czemu baitcaster’y z rynku JDM (japoński rynek) mają łożyska nasmarowane oliwką, a nie są jak ich odpowiedniki na rynek US (rynek amerykański) wypełnione smarem...
Na myśl przychodzi mi tutaj też historia innego, równie często testowanego modelu multiplikatora.
W roku 2011 koncern Shimano wypuścił na rynek kontynuację znanej i cenionej przez wędkarzy serii Curado, wersję o nazwie Curado G.
Oczekiwania użytkowników były duże, rynek (zwłaszcza za oceanem) od prawie dwu dekad używał już wcześniejszych wersji. Ta ostatnia - E szczególnie udana, bo pod wieloma względami poprawiona względem poprzedniczki, określana była już jako standard rynkowy dla tej kategorii baitcaster’ów, wyznaczający poprzeczkę do której musieli równać konkurenci. A nie było to łatwe, bo i rzeczywiście Curado E to bardzo dobry produkt o sprawdzonej reputacji.
Pośród niemałego szumu medialnego japoński koncern wypuścił na rynek następną generację zielonego klasyka. I nie minęło dużo czasu po tym, jak podniósł się w światku wędkarskim krzyk – o degradacji najnowszej wersji względem prekursora. Pośród przemożnej fali krytyki nowego modelu tylko z rzadka dało się słyszeć jakieś głosy w obronie „brzydkiego kaczątka”. A sam model G, po pewnym czasie i jakby bocznymi drzwiami, zniknął z oferty największych dystrybutorów. Pewnego dnia zadałem sobie pytanie – czy aby słusznie ? A może by tak sprawdzić samemu, czy seria G słusznie zasługuje na tak złą reputację ?
Po trzech sezonach spędzonych razem nad wodą, mogę spróbować odpowiedzieć na to pytanie i podzielić się z Wami własnymi spostrzeżeniami.
Po kupnie modelu 201G6 zacząłem się zastanawiać do czego by go tu przypiąć. Nie był to model G5 (dostępny jedynie na prawą rękę) o przełożeniu 5.5:1 predysponowany do technik horyzontalnych. W szczególności woblerów (crankbait’ów), gdzie siła jego wolniejszej przekładni wpływa na komfort łowienia tymi przynętami o bardzo dużym oporze pracy w wodzie. Nie był to również model G7, o przełożeniu 7.1:1 bardziej odpowiedni dla technik wymagających szybkiego prowadzenia wabików. Bądź do jerkbait’ów, softjerk’ów, ripbait’ów czy topwater’ów pracujących horyzontalnie, gdzie jego szybkość kasowania luzu żyłki po szarpnięciach szczytówką, jest ogromnym atutem. Był to model 6.5:1, a więc z założenia do wszystkiego.
Jakoś tak, mniej więcej w tym samym czasie kończyłem pracę nad siedmiostopowym, 25-cio funtowym blankiem w tonacji taper’a ex-fast z zakresem przynęt do 1½ uncji. Iście bestia. Z założenia do spinner bait’ów i wahadłówek o wadze do ponad 40g, ale o bardzo żywej części szczytowej i potężnej mocy w dolniku. Przypiąłem go więc i tak już pozostał.
Trzy sezony pracy pod nie byle jakim obciążeniem (od 36g do 43g spinnerbait’y stawiają naprawdę nie liche wymagania wytrzymałości przekładni, a 20-sto i 30-sto funtowe plecionki też nie amortyzują niczego). No i ten kij. A do tego jeszcze łowiska - głównie zarośnięte płycizny i siłowy hol każdej ryby. Tak naprawdę, jakby to wszystko zebrać w całość, to wszystkie te siły zjednoczyły się przeciwko temu multiplikatorowi... Znikąd amortyzacji, cała ta sprzysiężona siła przeciw pięciu łożyskom w aluminiowej ramie okrytej z obu stron grafitowymi panelami bocznymi. A na okrasę, trochę plastiku w postaci gwiazdy hamulca i nawet nie „klikająca” nakrętka docisku szpuli ...
No faktycznie ubogo to wygląda, a więc mieli rację ci którzy krytykowali tę wersję za zubożenie w porównaniu do prekursora. Bo i rzeczywiście ubyło metalu a przybyło plastiku. Nawet pierścień wodzika żyłki już nie tytanowy, tylko zwykły jakiś taki.
Jednak największą krytykę zebrała nowa przekładnia główna, za swą wyczuwalną podczas kręcenia pracę. I tu się zgodzę, rzeczywiście wyczuwa się ją i nie jest to praca którą da się określić jako „maślanie gładka”.
Jednak dyskwalifikować cały baitcaster tylko dlatego, że delikatnie wyczuwa się pracę zazębiających się przekładni ?
Idąc dalej tym tokiem myślenia, mógłbym dyskwalifikować po kolei prawie każdy nowy model czołowych producentów, gdzie na rzecz panującej mody na odchudzanie wagi, powszechnie zastąpiono brąz i mosiądz - aluminium . Nie daleko szukając, wśród tych które aktualnie używam - Revo MGX czy Revo Premier gen 3, także cierpią na tę samą przypadłość. A przecież to produkty sklasyfikowane jako znacznie wyższa półka cenowa i nikt jakoś nie pomstuje - że hańba im i srom, bo schedę po przodkach swych kalają ...
W moim przypadku zmiana smaru przywróciła tę pożądaną gładkość pracy mechanizmów, a ta nowa przekładnia przestała mnie już zupełnie irytować w momencie gdy na drugim końcu linki pojawił się potężny opór skrzydeł spinnerbait’a - ona po prostu pod obciążeniem pracuje lepiej.
Jedna sprawa żeby było jaśniej, stare Curado E po przemalowaniu i poprawieniu hamulca, stało się obecnym Chronarch’em E. A stary dobry aluminiowy Chronarch D zniknął z rynku. Został tylko Core, jego magnezowy brat bliźniak (modele na US rynek, nie JDM).
W świetle tych faktów (mocno uproszczonych) – w mojej opinii, porównywanie serii G z E i wykazywanie z uporem godnym lepszej sprawy, w czym G jest gorsze od poprzednika, mijało się z celem.
Zamiast porównywać, zacząłem więc nim łowić. Robiąc z nim dokładnie to, do czego w zamierzeniu projektanta został stworzony. A zamierzeniem japońskiego koncernu był „koń roboczy‘’, przydatny przez swą
uniwersalność do możliwie szerokiego wachlarza technik stosowanych za oceanem w łowieniu bass’ów. Cena ok. 160 $, pojemność szpuli i zakres wagowy przynęt od 3/8 (ok.11g) do ponad 1uncji (ok. 28g), oraz trzy podstawowe przełożenia - od wolnego po szybkie, to cechy produktu na rynek masowy, a nie niszy rynkowej. A więc produktu dla szerokiej rzeszy użytkowników, w grupie cenowej reprezentującej znaczącą część rynku w rankingach sprzedaży.
Czy jakością odpowiadał on swej cenie ? Na tak sformułowane pytanie nie da się odpowiedzieć jednoznacznie, ponieważ każdy z Nas ma swoje osobiste preferencje i oczekiwania.
Dla mnie osobiście, miarą odróżniającą dobre multiki od słabych jest ich zdolność do rzucania przynęt – a tu moje brzydkie kaczątko wręcz błyszczy. Miota iście pokazowo. Oczywiście dobór kija i ciężar przynęt oraz ich aerodynamika, mają tu ogromne znaczenie. Bez brania pod uwagę tych składowych układanki, nie da się tej cechy obiektywnie ocenić. Multik wielokrotnie zaskoczył mnie odległością na jaką miotał np.: jedno uncjowego (28g) frog’a, 20-sto funtową plecionką – opróżniało się coś ze ¾ szpuli w czasie każdego rzutu. Podobnie było ze zbliżonymi wagowo wahadłówkami. Na całkiem przeciwnym końcu wagowym były
7gramowe włosiane jig’i . Z nawiniętą 10-cio funtową plecionką i na średnio modułowym graficie o akcji fast, radził sobie również bez zarzutu. Próbowałem także i innych, nielotnych oraz bardziej lotnych przynęt pomiędzy 7g a 48g. Latało wszystko. Brody jeśli się zdarzały - to głównie z mojej winy, gdy nie dokładnie ustawiałem hamulec dociskowy szpuli, a i to naprawdę rzadko.
Zakładałem go czasem też i na inne kije, ot tak dla sprawdzenia.
Służył czasem przy holowaniu sandaczowych woblerów za łodzią, kiedy indziej zaś rzucał małe woblery na blanku typu crankbait. Bez problemowo radził sobie z precyzyjnymi rzutami pitch i skip (wymagał jedynie zmiany w regulacji hamulców). Dał radę nawet rzutom znad głowy, choć wiele innych moich multików ich „nie lubi” i robiąc mi „na złość” produkują brody w punkcie przegięcia trajektorii lotu przynęty...
Za hamowanie szpuli obok dociskowego odpowiada też VBS, czyli stary i dobrze znany mechaniczny hamulec odśrodkowy, o prostej i sprawdzonej konstrukcji . A że trzeba otworzyć pokrywkę i przestawić bloczki palcem gdy się chce rzucić pod wiatr – no cóż, taka konstrukcja i taką trzeba ją polubić. Ja nie narzekam.
Hamulec do walki z rybą, to również sprawdzony standard. Choć to tylko dwie podkładki cierne „na mokro” (smarowane), usytuowane po obu stronach koła zębatego i jedna metalowa jako dociskająca. Wielokrotnie uratował mi skórę gdy szczupak atakował przynętę tuż przy łodzi, a kij nie był już w stanie nic zamortyzować. Wówczas wszystko było w jego rękach i nie zawiódł mnie nigdy. Dokręcony całkowicie ma jakieś 5 kg oporu, ale traci wtedy na płynności (dość typowe także i wśród innych konstrukcji hamulców). I nigdy też nie odczułem, że te 5 kg to za mało. Na łososie z nim nie chadzam, sumów również nie łowię, więc dla mnie to wystarczy w zupełności. Z drugiej strony, który rybi pysk, albo tkwiący w nim haczyk naszej przynęty wytrzyma więcej ? Zawsze można też docisnąć szpulę kciukiem jeśli zajdzie taka potrzeba i zwiększyć samemu siłę hamulca, to nie takie trudne – zaręczam. Zresztą, możesz też drogi czytelniku zapytać muszkarzy, ich doświadczenie w tej kwestii jest znacznie bogatsze. A tak swoją drogą, dociskanie szpuli kciukiem zdaje również egzamin podczas podbierania ryby. Zwalniając uprzednio szpulę, kładę na nią kciuk i dociskając, reguluję nim siłę z jaką szpulka oddaje linkę przy ostatnich, ale jakże krytycznych ucieczkach podbieranej ryby. Ot, taka mała dygresja w temacie kciuka i szpulki ...
Z trzeciej zaś strony, używam też innych konstrukcji - od konkurencji z kraju kwitnącej wiśni, gdzie jest „zaledwie” ok. 4 kg mocy hamulca i też nie narzekam. A 10 kilogramowe revo-lucyjne hamulce rodem znad Mörrum, służą mi zazwyczaj - do przyciągania łodzi do zaczepu ...
Cała szpula i rączka są anodyzowane dla podniesienia odporności na korozję. Śladów tej ostatniej nie odnotowałem, choć łowiłem nim sporo w słonej wodzie (multik był myty słodką wodą, suszony i oliwiony po łowieniu regularnie). Dostępność szpuli kciukiem – bez zarzutu. Podobnie, nie sprawia mi problemu trzymanie multika i obejmowanie go dłonią podczas łowienia. Osadzony jest nisko w uchwycie, a wyprofilowany grafitowy panel boczny, przyjemnie przylega do wnętrza dłoni. Od strony ergonomicznej nie mam mu nic do zarzucenia, bo nigdy nie odczułem żadnego dyskomfortu podczas jego użytkowania.
Rozstaw (odległość) uchwytów korbki od siebie, to 84 mm - czyli dość szeroki. Przekłada się bezpośrednio na większą siłę z jaką można przeciwstawić się rybom, a także prowadzić stawiające duży opór w wodzie przynęty. Same uchwyty - duże i bardzo wygodne (w opinii piszącego ten tekst) zapewniają pewne i komfortowe trzymanie.
Kwestia łożysk. Życzyłbym sobie żeby było tak z jedenaście.
Jest natomiast tylko pięć. Nadmienić chcę jedynie to, że te cztery łożyska kulkowe i jedno oporowe, są w miejscach naprawdę istotnych z punktu widzenia wytrzymałości całej konstrukcji. I jak do tej pory nie sprawiają mi zawodu. Choć to tylko stalowe łożyska kulkowe, a nie żadne ceramiczne, ani nawet hybrydowe ...
Jest też łożyskowany wałek zębaty/zębnik (bearing suported pinion gear). Podparcie go w tym miejscu łożyskiem, znacznie podnosi żywotność całej przekładni. Trzeba jedynie chronić to łożysko (widoczne na zdjęciu poniżej) przed skutkami dostępu wilgoci, a szczególnie słonej wody od strony szpuli. Ale przecież, lubimy oliwić i smarować nasze zabawki, czyż nie ? W temacie konserwacji - w mojej opinii to jedna z prostszych i wdzięczniejszych do dłubania konstrukcji. Choć brakuje mi bardzo np.: bezpośredniego dostępu do przekładni głównej i możliwości smarowania jej przez otwór w panelu bocznym. Jest natomiast możliwość (po wyjęciu szpuli) dostępu do obu łożysk w korpusie, gdzie podaną w czasie rutynowego czyszczenia kroplą oleju, możemy pomóc zapobiec ich korozji.
Nieskomplikowana konstrukcja uprzyjemnia też po sezonowe generalne czyszczenie i smarowanie, a bezproblemowo dostępne oba łożyska szpuli mogą ułatwić tunning.
Chyba jednak pokuszę się na jeszcze jedno porównanie z prekursorem. Poniżej dwa schematy i pytanie do czytelnika: który to seria E a który to seria G ? I jeszcze jedno: ile różnic jesteście w stanie pomiędzy nimi odszukać ?
Jakieś wnioski drogi czytelniku ?
Mnie osobiście prócz wniosków nasunęło się też i kilka pytań.
Jedno z nich dotyczyło liczby łożysk. Wychodzi, że w stosunku do prekursora nowa seria jest uboższa o dwa ...
... które były w uchwytach korbki, a teraz ich nie ma, jak widać na zdjęciu. Są natomiast plastikowe grube tulejki i cienka mosiężna podkładka. No pewnie, że wpływa to na mój komfort łowienia i kręcenia korbką. Tyle, że w takim samym stopniu jak mój głos, przeciwko wzrostowi cen paliw na rynkach światowych...
Musiałem rozkręcić i zdjąć uchwyty z korbki, żeby uwierzyć, że faktycznie łożysk tam nie ma.
Waga tego multiplikatora to ok. 205 gram, dodać trzeba jeszcze kilkanaście gram na poczet wypełnienia szpuli, zależy czym łowimy. Z nawiniętą żyłką/plecionką/fluocarbonem wyjdzie coś ponad 220g . Dużo to czy mało ? To zależy z czym go porównujemy, albo do jakiego kija go podepniemy. Osobiście jestem za doborem wagi multika do wymagań dobrego wyważenia z kijem na którym będzie pracował, a nie do panującej mody w światku wędkarskim. Stąd myślę, że moja opinia może wydać się wielu czytelnikom trochę nie na czasie ...
Nadmienię jedynie że sparowany np.: z 7-mio stopowym (2,13m) szklakiem był (dla mnie) za lekki i cały kij wyraźnie ciążył ku części szczytowej. Z blankami grafitowymi o tej samej długości było znacznie lepiej. Na kijach z rękojeścią dzieloną też odczuwałem brak (odpowiadającego mi) wyważenia. Natomiast całkiem dobrze zbalansował kije z pełną i długą rękojeścią korkową, bądź z rury grafitowej. Tylko, że jak już wspomniałem wcześniej, ja reprezentuję bardziej staroświeckie podejście do wartości użytkowej zestawu i nie nadążam za trendami obowiązującej mody (i to nie tylko wędkarskiej ... )
Trzy lata na różnych łodziach. W słonej i słodkiej wodzie. W samochodzie zawsze w „snopku” z innymi multikami podpiętymi do wędek. Nie raz i nie dwa, gdzieś tam upadł i o coś stuknął, a na powłoce lakierowej prócz kilku powierzchownych otarć nie widać żadnych odprysków i ubytków. Jednym słowem solidna.
Odpowiadając na zadane we wstępie pytanie: czy słusznie seria G zasługuje na złą reputację ? Według mnie, oceniając na podstawie własnych doświadczeń - zdecydowanie nie zasługuje.
Faktem jest, że widać poczynione kroki w imię oszczędności. Nie ma też w tej konstrukcji żadnych technicznych nowinek, czy rewolucyjnych rozwiązań. Jakimś krokiem milowym w rozwoju baitcaster’ów, to on niestety nie jest. Ot, sprawdzony standard.
Jednak dla mnie, to jego własności użytkowe i trwałość miały decydujące znaczenie. I głównie na ich podstawie zbudowałem swoją opinię. Walorów estetycznych natomiast, oceniać się nie podejmuję. To kwestia nazbyt zależna od gustu każdego z Nas.
Na zakończenie dodam, tak już zupełnie od siebie, że ten multiplikator jest jak mój samochód który stoi na parkingu przed domem. Nie za piękny, nie nowoczesny i nie „wypasiony’’. Można by rzec, że zwykły i przeciętny. Ale jeszcze nigdy mnie nie zawiódł w czasie codziennej drogi do pracy. Podobnie jak to Curado G.
Z wędkarskim pozdrowieniem
mallard
zdj. i tekst autor
P.S.
włożyłem łożyska w miejsce plastikowych tulejek w uchwytach korbki ... więc teraz jest ich w sumie 9 ... czyli aż o 2 więcej niż u prekursora !